Maks z Warszawy
(PFFD)

ampJestem tatą Maksa, który 11 lat temu urodził się ze skrótem kości udowej bliższej, kończyny dolnej prawej (PFFD). Tak wg medycznej nomenklatury brzmiało orzeczenie lekarskie, które na szczęście dla mnie jako rodzica nie brzmiało bynajmniej, jak „wyrok”, lecz wyzwanie. W najbliższym czasie, kiedy to przemierzaliśmy kolejne specjalistyczne placówki medyczne, wzrastał poziom świadomości, jak wielkie jednak miało być ów wyzwanie. Zapewne większość z Państwa przechodziła podobną „drogę krzyżową”, podczas której co stacja, to odmienna diagnoza i wizja lekarza na prowadzenie dziecka. I tylko Maks uśmiechając się pogodnie za każdym razem powodował, że i mój uśmiech zwycięsko dystansował kolejne pomysły specjalistów.

Pierwszą osobą, która podjęła się konsultacji Maksa (jeszcze w szpitalu) był dr Andrzej Sionek – pozdrawiam serdecznie! Wychowanek profesora Czubaka nie miał złudzeń co do diagnozy. Także moje skromne doświadczenia zdobyte i podczas kolejnych krajowych spotkań, i ze stron forów dyskusyjnych (głównie amerykańskich), potwierdzało podejście dr Sionka.

Kolejne miesiące, potem lata, aż do chwili obecnej pozostajemy pod opieką prof. Czubaka.

Szanowny Rodzicu, mój głos jednak w tym miejscu będzie odmienny wobec wielu innych, z którymi zapoznasz się, czytając materiały dotyczące innych dzieci. Otóż do dziś Maks nie został poddany żadnej interwencji chirurgicznej. Jego dzisiejszy skrót wynosi ponad 30 cm. Każdy z rodziców ma prawo decydować za swoje dzieci w określonym stopniu. Ja podjąłem swoją decyzję, biorąc odpowiedzialność za jej niesienie tak długo, jak długo będzie tego potrzebował mój syn. Żaden „bilans” zysków i strat nie budował mojego przekonania o słuszności poddania Maksa szeregu operacji właściwych dla jego konkretnego przypadku. Jako rodzic, biorąc pod uwagę maksymalnie dużo czynników wokół naszego życia pod uwagę, postanowiłem skupić się na właściwym kształtowaniu psychiki i osobowości Maksa, zamiast na „wydłużaniu” jego nóżki. Zależało mi przede wszystkim na pomaganiu mu w „socjalizacji społecznej” – miał brać czynny udział we wszelkich, bezpiecznych dla niego, formach spędzania czasu. Zamiast fundować mu dzieciństwo przepełnione bielą szpitalnych fartuchów oraz cierpieniem doświadczanym w towarzystwie powikłań, postawiłem na pomoc we właściwym kształtowaniu jego osobowości. Taką podjąłem decyzję, której świadectwo tworzymy każdego dnia. Czy słuszną? Dziś tego nie wiem, może kiedyś opowie mi o tym mój już dorosły syn, a może jego dzieci ? Dziś idę dalej – trwając na początkowo obranej drodze. Oczywiście nie oznacza to, że nie przystaję, nie rewiduję swojego postrzegania, nie odnoszę go do niesamowicie dynamicznie rozwijającej się w tej materii medycyny. Jednakże codziennie idziemy z Maksem – coraz równiejszym krokiem, coraz silniejszym i mniej podatnym na „wyboje” pojawiające się w życiu każdego chłopca.

Maks jest dzisiaj bardzo pogodnym, wrażliwym młodym człowiekiem. Świetnie pływa, biega, wspina się nie tylko na przeszkody parków linowych, ale i na kolejne szczyty polskich gór, uprawia turystykę motocyklową, żegluje, jeździ na narcie, trenuje piłkę nożną (AmpFutbol) – właściwie nie ma zajęcia, którego chętnie nie podjąłby się – może poza sprintem na 100 m przez płotki . Będąc jego rodzicem codziennie odczuwam ojcowską dumę i satysfakcję rodzicielskiej miłości, ciesząc się z jego dorastania.

< Powrót